Którejś nocy, gdy miała około szesnastu lat, wróciła do domu, ale zachowywała się na tyle głośno, że nas pobudziła. Jeszcze śpiącym okiem rzuciłem na budzik i zarejestrowałem, kilka minut po czwartej nad ranem. Wesołe rozmowy i śmiechy, dobiegające z dołu, zupełnie nas otrzeźwiły. Nad znanym nam głosem Liwii dominował inny, niższy. Gdy zeszliśmy na parter, okazało się, że była z kolegą, który nie był Polakiem. Przedstawiła nam Taro, chłopca z Japonii. W sumie nie powinniśmy się dziwić.
Nie potrafiłem ukryć, że byłem zły. Położyłem się, zmęczony, o pierwszej w nocy. Ale nie o przerwanie snu mi chodziło, bo nie po raz pierwszy kładłem się o tak późnej porze. Wiem, że moja złość wynikała z tego, że widziałem moją córkę uśmiechającą się do kogoś innego, a nie do mnie. Tym kimś był młody facet, a ona stała zdecydowanie za blisko niego. Widać było, że dobrze bawili się ze sobą, nami w ogóle się nie krępowali. Co chwila przybliżali do siebie głowy. Oni tak naprawdę… mizdrzyli się do siebie. Nie mogłem na to patrzeć, temperatura krwi w moich żyłach podnosiła się w szybkim tempie. Poziom mojego sprzeciwu rósł.